Otwarte granice albo państwo opiekuńcze.

Setki tysięcy nielegalnych imigrantów dotarło do Europy i stale przybywają nowi. Ilość wzrasta niemal wykładniczo. Co robić, pada pytanie.

Jedni uważają, że trzeba wszystkich odsyłać, bo nie można tolerować nielegalnego przekraczania granic, inni natomiast uważają, że ci ludzie przecież uciekają przed bombami spadającymi na ich domy, więc niegodziwością byłoby skazywać tych ludzi na pewną śmierć. Nawet dyżurni ateiści zaczynają mówić o chrześcijańskiej miłości bliźniego i w debatach cytują Jezusa.

Zastanawiam się, jaką postawę bym przyjął, gdybym to ja musiał uciekać przed śmiercią. Wydaje mi się, że w obliczu zagrożenia życia, priorytetem byłoby znalezienie się w miejscu bezpiecznym, gdzie mógłbym spać spokojnie bez obaw, że rano nie obudzę się żywy. Jak zachowywałbym się wobec obywateli państwa, na którego terytorium bym się znalazł? Zapewne czułbym wdzięczność, zapewne tak zwyczajnie chciałbym jakoś wynagrodzić gościnność. Zastanawiałbym się, jak mogę przydać się społeczności, która dała mi schronienie. Cieszyłbym się, że żyję.

Jak więc zrozumieć zachowanie ludzi, którzy za wszelką cenę chcą się dostać do Niemiec, bo tam są wysokie zasiłki? Jak zrozumieć imigrantów robiących aferę z powodu przeciekania namiotów, wyrzucających kanapki do kosza a butelki z wodą na tory? Jak zrozumieć postawy roszczeniowe? Skąd takie zachowania? Kto jest temu winny?

Najtrafniejszym komentarzem będzie wypowiedź ś.p. Miltona Friedmana, który trafnie powiedział: „Albo państwo opiekuńcze, albo otwarte granice, tych dwóch rzeczy na raz, nie można mieć.”